Barwy miłości według Marty Fox
22.07.2011
Zapraszamy do lektury rozmowy z Martą Fox, uznaną autorką książek dla dzieci i młodzieży oraz powieści o miłości. Zuzanna nie istnieje, czyli druga już książka pisarki w Wydawnictwie Literackim jest przepełniona erotyzmem i nadzieją na wielką miłość, która zdarza się co najmniej dwa razy w życiu, a może i częściej…
Agnieszka Minkiewicz: Czy Zuzanna istnieje? Czy w realnym, pozaksiążkowym świecie ma swój pierwowzór?
Marta Fox: Nie, nie ma. Ale bardzo bym chciała, żeby taka Zuzanna rzeczywiście istniała. To pierwsza moja książka, którą pisałam, nie odwołując się do żadnej konkretnej postaci, nie szukając prototypów wśród znajomych. Chciałam napisać powieść o miłości nagłej, niespodziewanej, od pierwszego „dotyku” – bo nawet nie wejrzenia. Dopiero potem wykrystalizowałam w sobie bohaterów. Pomysł i pierwszy rozdział – wejście Zuzanny do baru z nadzieją, że tam spotka mężczyznę, którego „zagarnie” na noc – powstały już kilka lat temu. Świtał mi w głowie dalszy ciąg, ale potem stwierdziłam, że właściwie nie wiem, czemu ma służyć to prowokujące zachowanie Zuzanny w barze. Po kilku latach pomysł nabrał mocy i wróciłam do Zuzanny. A potem ją zobaczyłam: taką z krwi i kości. Piękną, jasnowłosą, zielonooką, szczupłą, wysoką, mądrą kobietę, na którą miałby ochotę patrzeć każdy, bez względu na płeć.
A ile ma książkowa Zuzanna z Marty Fox, z jej przeżyć, obaw, wrażliwości?
W każdej mojej książce jest zawsze kawałek Marty Fox: mojego świata, życia i mojej wrażliwości, nawet jeśli fabuła jest zupełnie wymyślona. Zuzanna – jak mi się wydaje – ma moją wrażliwość. Nie przeżyłam takiej pięknej historii jak ona, chociaż może nieraz w podobnym stylu fantazjowałam. Zuzanna jest malarką o poetyckiej duszy. Nawet jeśli nie pisze wierszy, to zdarza jej się patrzeć na świat oczami poetki, wtedy rzeczywistość wokół niej przestaje skrzeczeć i zaczyna fruwać. Chyba i ze mną tak było, kiedy miałam trzydzieści lat. Wyły we mnie różne tęsknoty, doskwierały mi drzazgi, jeszcze nie pisałam wierszy, ale moja dusza miała tyle barw, co dusza Zuzanny.
Jest jeszcze jedno podobieństwo – zamiłowanie do koloru czerwonego. Zuzanna mówi, że oddałaby wszystkie czerwone spódnice świata…
Czerwień jest absolutnie moim ulubionym kolorem. Nauczyciel dykcji nazwał mnie „dziewczynką z obrazu Pankiewicza”, kiedy jako siedemnastoletnia studentka przyszłam w czerwonej sukience na jego zajęcia. Potem miałam okres biały, bo stylizowałam się na Emily Dickinson. Do czerwonego wróciłam jako dojrzała kobieta. Z wiekiem kobiety stają się coraz bardziej przezroczyste, więc postanowiłam krzyczeć czerwienią jak kobiety Almodóvara, które, im bardziej wiekowe, tym bardziej czerwone. Jest nawet praca doktorska o roli czerwieni w moich wierszach!
Córki mi powiedziały, że na wszystkich zdjęciach od trzech lat jestem w czerwonej spódnicy i wygląda, jakbym innej nie miała. Dementuję: mam kilka czerwonych. W tym roku jednak przerzuciłam się na kolor chabrowy, który też potrafi krzyczeć. Może zmieniłam kolor pod wpływem Zuzanny? Jest taki fragment w powieści: Zuzanna ucieka od Pawła po namiętnej nocy i przed kamienicą, w której wynajęła apartament, stoi kwiaciarka z pełnym wiadrem chabrów. Te chabry powracają na kartach powieści wielokrotnie. No, i proszę, ile jest kolorów w Zuzannie. Chaber, czerwień, a kiedy Zuzanna fruwa jest niebiesko i zielono.
Są też różne odcienie uczuć, bo jest cierpienie i tęsknota, miłość i pożądanie. Jakie jeszcze uczucia pulsują w Zuzannie?
Najwięcej jest chyba namiętności i dążenia do tego, żeby ją w sobie zaakceptować. Zuzanna dosyć późno wkroczyła w okres wyzwolenia ciała. Chowała się za przyjaźniami, a potem spotkała Tadeusza, który został jej mężem. To on obudził jej ciało i… szybko od niej odszedł, bo zmarł. Zuzanna nie wiedziała, co zrobić z tym darem. Chciała być z ukochanym, ale tego ukochanego już nie było. Ciało skowyczy, dusza płacze, męża nie ma, a ona nie wie, co zrobić z tą swoją rozbudzoną seksualnością. No i udaje się na terapię. A terapeuta ją poucza: nie musi żyć jak mniszka, może sobie kogoś znaleźć. Tylko że ona nie chce się zakochać, dlatego postanawia poddać się eksperymentowi – od czasu do czasu spędzić noc z wybranym przez siebie mężczyzną. Myśli, że w ten sposób będzie wierna pamięci zmarłego męża.
Zuzanna związek z kimś innym po śmierci Tadeusza uważa za zdradę. Nie jest pogodzona z jego odejściem…
Tak. Ona nie wie, co zrobić z rozbudzoną kobiecością. Od śmierci męża mijają dwa lata. Zuzanna nie chce wejść w kolejny związek, bo według niej to zdrada. Seks nie jest dla niej tylko przyjemnością czy zabawą. Kiedy wchodzi do pubu, aby poderwać chłopaka, powtarza sobie, że „każdy dobrowolny akt seksualny jest święty i mistyczny”. Mówi „akt”, bo nie potrafiłaby seksu nazwać wulgarnym słowem, którego używają ludzie młodzi jak ona. Dlatego miłość spada na nią znienacka, jak łaska.
Ile razy w życiu, zdaniem Marty Fox, może przydarzyć się prawdziwa miłość?
Tego nie wiem na pewno, ale myślę, że co najmniej dwa razy – tak jak w przypadku Zuzanny. A może i więcej. Może do trzech razy sztuka, jak mawiał Paweł. Bo trójka jest przecież symboliczną liczbą w powieści. Paweł analizuje ją na wszystkie możliwe sposoby. To niby twardo stąpający po ziemi człowiek, informatyk. Pracuje w wielkiej korporacji, zarabia duże pieniądze, których nie ma gdzie wydawać. A przecież nie tylko o to mu w życiu chodziło.
To także mężczyzna o wielkiej wrażliwości i poetyckiej, choć stłamszonej duszy. Ucieka w magię liczb, żeby siebie troszeczkę omamić, uciec od rzeczywistości.
Może więc do trzech razy sztuka, może komuś się aż trzy razy zdarzy przeżyć miłość? A może miłość nie umiera i jeśli ją w sobie mamy, to potrafimy obdarzyć innych, a od losu zależy, ile osób pokochamy, niekoniecznie miłością erotyczną.
Kobieta po przejściach, mężczyzna z przeszłością – czy to nie jest zbyt zgrany temat?
Prawda, to temat banalny. Wszystko więc będzie zależało, jak opowiemy historię. Gdybym myślała, że przede mną inni tworzyli wspaniałe poematy o miłości, że byli już Tomasz Mann czy Fiodor Dostojewski i powiedzieli wszystko o głębi ludzkiej duszy, to bym nie napisała swojej książki. Muszę myśleć innymi kategoriami: jestem po raz pierwszy na tym świecie i mam prawo zostawić tutaj swój ślad, opowiedzieć o szaleństwie, namiętności, o lojalności, zdradzie, o wariactwie, które dopada moich bohaterów. Od setek lat powstają książki o miłości, ale każdy autor pisze o niej inaczej, bo jest jedyny i niepowtarzalny, aż do szpiku kości, jak stwierdziła Szymborska w jednym ze swoich wierszy. Więc zadziornie i górnolotnie powiem, że i ta historia napisana przeze mnie jest jedyna i niepowtarzalna. Ale to nie bajeczka, choć zdarzył się cud.
Paweł to postać bardziej dramatyczna niż Zuzanna…
Bardzo się z nim zaprzyjaźniłam, pisząc tę książkę. W domu rodzinnym miał ogromną bibliotekę. Był zdolnym uczniem, potem zdolnym studentem. Rodzice ucieszyli się, że wybrał informatykę, bo myśleli, że w ten sposób łatwiej sobie poradzi w życiu. Siedział w kącie, uczył się, zamiast szaleć z kolegami. Nie miał więc doświadczeń z kobietami. Zakochał się w aktorce młodej i już cenionej. Głęboko wchodzi w ten trudny związek, bo dziewczyna ma osobowość z pogranicza tzw. borderline. Paweł chciałby ją zrozumieć, ale gubi się w huśtawce jej nastrojów. Alicja świetnie gra, nie tylko na scenie, również w życiu. A jego to początkowo podnieca, że rozwścieczoną lwicę potrafi ugłaskać, przytulić i sprawić, żeby była uległa. To bardzo toksyczny związek, który kończy się tragicznie. Kiedy wreszcie chce powiedzieć Alicji, że nie dojrzał do małżeństwa, los bierze sprawy w swoje ręce i jego narzeczona ginie w wypadku samochodowym. Zginęli w nim także rodzice Pawła. On nie potrafi zapomnieć. Wiele robi, żeby przystosować się do zwykłego życia, ucieka w pracę. W rozładowaniu głęboko skrywanych emocji pomaga mu jedyna bliska osoba – „ciotka od przedwojennego budzika” (tak ją nazwałam). To ona czuwa nad nim z daleka. Ma też Paweł przyjaciela z pracy. Szymon jest chłopakiem, który nie ma w zwyczaju komplikować sobie życia. Dużo się śmieje, bawi, korzysta z usług barowych panienek, jak nazywa dziewczyny, które „zalicza”, podczas wyjazdów integracyjnych z firmą. Paweł nie może tego pojąć. Paweł czeka na coś wielkiego. Może właśnie na Zuzannę. Może tak miało być...
Paweł w nieszczęściu ma wiele szczęścia. Wiele jest toksycznych związków i osób, które nie mogą się z nich wyzwolić.
Deus ex machina, w pewnej chwili zstępują bogowie i pomagają nam rozwiązać problem. Tyle że śmierć nie jest rozwiązaniem. Paweł mówi przecież, że martwą Alicję kochał bardziej niż żywą. Taka deklaracja to może być piętno na całe życie.
Ale Paweł spotkał Zuzannę i noc spędzoną z nią zamienił nie tylko w dotyk.
To wszystko sprawiło, że nie pozwolił, aby czarny kolor go zdominował.
Akcja powieści rozgrywa się we Wrocławiu i w Krakowie. Dlaczego wybrała pani akurat te dwa miasta?
W moich kilkunastu powieściach akcja toczy się w Katowicach. Powstawały już nawet prace magisterskie na temat: „Katowice w twórczości Marty Fox”. To miasto, w którym mieszkam od urodzenia i które kocham (gdybym nie kochała, to bym się na nie tak nie zżymała).
W Kobiecie zaklętej w kamień wprowadziłam trochę Paryża, bo to miasto moich urzeczywistnionych marzeń. A tutaj pomyślałam sobie... Wrocław. Wrocław jest miastem mojego męża, ale i ja je polubiłam. A Kraków lubiłam zawsze i leży o rzut beretem od Katowic. W opisach ograniczyłam się jednak do najściślejszego centrum, jak turystka. Dlatego akcja we Wrocławiu rozgrywa się w obrębie rynku. To są bardzo konkretne miejsca, w których kiedyś byłam, nawet ten apartament, w którym spotyka się Zuzanna z Pawłem. Spędziłam w nim kilka nocy.
W Krakowie upodobałam sobie ulicę św. Marka, na której Zuzanna kupuje mieszkanie, w kamienicy, gdzie są same prywatne firmy. Dlaczego wybrałam tę ulicę? Może dlatego, że kiedyś mieszkała tam jedna z kuzynek. Może dlatego, że Marek to imię, które uwielbiam tak samo jak Paweł… W tej części książki pokazuję też kawałek Kazimierza. Kiedy skończyłam już pisanie, redaktorzy zwrócili mi uwagę, że restauracja, w której chciałam umieścić fragment akcji, już nie istnieje, chociaż była tam od wieków. Świat się zmienia. Wykreśliłam ją z książki, pozostałam przy drugiej, która na pewno wciąż działa. Galeria, którą opisuję, jest fikcyjna. Takiej tam nie ma, ale mogłaby być, bo pasuje do Kazimierza.
Wspomniała pani o Kobiecie zaklętej w kamień. Bohaterka tej książki, Emilia, jest inna niż Zuzanna, ale jednak mają coś wspólnego… Muszą w sobie pokonać pewien rodzaj skamieliny i wyjść do ludzi.
Może są podobnie wrażliwe. Jeszcze nie miałam okazji ich porównywać. Zuzanna jest dla mnie zbyt świeża, jeszcze nie nabrałam do niej dystansu, nie przeczytałam jej tak, jak czyta książkę czytelnik. Ale ten kłębek drutu kolczastego tkwił zarówno w Kobiecie zaklętej w kamień, czyli Emilii – matce i babci, jak i w Zuzannie, która jest o połowę młodsza.
Zuzanna nie istnieje to powieść erotyczna, ale też powieść z… mandalą. Skąd się ona wzięła?
Po prostu kawałki mojej rzeczywistości przedostały się do powieści. Jedna z moich koleżanek, Teresa Pawłowska, jest poetką i malarką. Plastyczne wizje jej mandali tak mi się spodobały, że mam u siebie kilka obrazów. A ten opisany w książce wisi u mnie w sypialni. Patrząc na niego, pomyślałam, że będzie pasował do Zuzanny.
Zuzanna zaczęła więc malować wizje mandali i run, co pozwoliło jej na nowo się odnaleźć.
Bardzo chciałam, żeby to była powieść erotyczna. Ale chyba nie jest nią w takim obiegowym znaczeniu, bo dużo w niej też psychologii. Nie chciałam epatować opisami scen, rozgrywających się podczas tej jednej namiętnej nocy. Niezwykle trudno jest wyrazić słowami te wszystkie barwy erotycznych emocji. To trudne do tego stopnia, że już po napisaniu książki, wyrzuciłam z niej kilka słów i zwrotów, które zgrzytały, np. nazewnictwem medycznym. Poszłam w poetyckie klimaty, ale również zadbałam o to, by uciec od sentymentów. Myślę, że takie poetyckie ujęcia mają więcej erotyzmu. Dosłowność ociera się o pornografię, a tej nie chciałam. Erotyka więcej sugeruje, niż narzuca. Erotyka jest wyrafinowana i pobudza wyobraźnię, a pornografia jest obsceniczna i może pobudza zmysły niektórych. Niektórych!
Zdecydowanie mamy braki w nazewnictwie erotycznym. Pozostaje nam albo używanie nazw biologicznych, medycznych, albo stwarzanie pewnego kodu, własnego języka…
Myślałam o tym. Oczywiście, gdyby Zuzanna i Paweł byli parą od dawna, mieliby czas na stworzenie własnego miłosnego kodu. Ale oni spędzają ze sobą tylko kilka godzin, które potem rozpamiętują. Ta pamięć ciała wraca do nich uparcie. Stąd mój wybór, żeby pójść w kierunku bardziej poetyckim. Mówiąc wprost: między erotyką a pornografią różnica jest taka, jak między winem typu Mamrot, które piją bohaterowie serialu Ranczo, a chociażby winem Santa Rita Reserve, rocznik 2002, które bardzo lubię od czasu, kiedy napisałam moją autobiograficzną opowieść Święta Rito od Rzeczy Niemożliwych.
fot. Janusz Stobiński
autorka mandali: Teresa Pawłowska