Katoniela! Rozmowa z autorką

21.08.2007

Magdalena Smęder: Czy zna Pani Katonielę osobiście?

Ewa Madeyska: Znam bardzo wiele Katoniel. Są wokół mnie, kilka mieszka we mnie. Historia Anieli jest historią wielu kobiet, które poznałam. Opowiada o ich sprawach, o ich trudach.

Czy te kobiety miały potrzebę mówienia o swoich problemach, o swoich wątpliwościach, o swojej wierze?

Nie wszystkie miały taką potrzeba, co więcej, niektóre z nich do tej pory nie mają odwagi, nie chcą przyznawać się do tego, jak trudno jest im żyć w opresji katolicyzmu. Pisząc tę książkę chciałam opowiedzieć ich historię.

"Katoniela" – to prowokująca gra słów?

Tytuł jest połączeniem dwóch słów „katolicka” i „Aniela”. Długo szukałam imienia dla mojej bohaterki, a kiedy je już znalazłam, wiedziałam, że tytuł będzie właśnie taki.

Aniela przeżywa traumę dzieciństwa, źle wybiera partnera, staje się ofiarą hipokryzji i bigoterii swoich bliskich, ale nie jest bezwolną kukiełką. Ona myśli, buntuje się, a nawet udaje jej się zachować wewnętrzną autonomię... Nie jest stracona... Co jej daje siłę?

Siłę daje jej przede wszystkim jej córka Marysia, ale też Pola - przyjaciółka Anieli. Pola w przeciwieństwie do Anieli, ułożyła swoje życie tak, jak chciała. Zgodziła się na katolickie reguły gry, oswoiła opresję katolicyzmu (która być może dla Poli wcale nie była opresją), zupełnie dobrze w niej funkcjonowała. Pola jest szczęśliwą kobietą. W zakończeniu powieści, również matka daje Anieli siłę. Po raz pierwszy Aniela znajduje w niej oparcie.

Pisaniem zajmuje się Pani zawodowo. Biegłość warsztatu widać w języku Katonieli. Mantry, regułki, złote myśli z makatek, to muzyka powieści, rytm, szum.

Język tej książki jest taki, ponieważ wydawało mi się, że klasyczna narracja okaże się płaska, płytka i zbyt prosta. Stąd w tej książce pojawia się stylizacja nawiązująca do języka biblijnego, do tekstów średniowiecznych i renesansowych. Wśród nich jest mój ukochany Lament Świętokrzyski. Dzięki temu zabiegowi książka ma swój rytm i rym. Wierzę, że czytanie jej przez czytelników będzie równie przyjemne, jak było dla mnie jej pisanie.

Czy ta książka jest napisana ze złości, czy z empatii?

Napisałam tę książkę ze złości na zakłamane postawy niektórych katolików, ale moim głównym celem było pokazanie historii pewnej kobiety, której udaje się wyjść z traumatycznego związku. Być może niektóre katoliczki powinny uświadomić sobie, że nie ma sensu trwanie w małżeństwie pełnym przemocy. To co w naszej religii nazywa się „pokornym niesieniem krzyża” nie zawsze ma sens.

Czy taką książkę mógłby napisać ateista?

Myślę, że takiej książki nie mógłby napisać ateista, ktoś, kto żyje na zewnątrz Kościoła. Ja jestem wewnątrz Kościoła, długo należałam do Charyzmatycznego Ruchu Odnowy w Duchu Świętym. Przyglądałam się ludziom Odnowy, przyglądałam się ich działaniom, ich spotkaniom. Wiem, jacy są i wiem, kim są. Gdyby udało mi się przejrzeć ich serca i myśli, ta książka – być może – byłaby jeszcze straszniejsza. Miałam prawo napisać o tym książkę, ponieważ bardzo zależy mi na prawdziwości i uczciwości ludzi Kościoła, ludzi, którzy często koncentrują się na tym, co w wierze jest zewnętrzne, czyli na rytuałach i obrzędach.

Grunt jest grząski, obwarowany tabu, drażliwy. Trzeba dużej odwagi i wiary w swoją rację, żeby pisać o cieniach i cierniach „polskiego katolicyzmu” pełnym głosem...

Kiedy pisałam tę książkę, nie myślałam o lęku, nie zadawałam sobie też sprawy z tego, że poruszam aż tak drażliwy temat. Miałam świadomość, że takiej książki w literaturze polskiej nie ma. Czy jest potrzebna? Nie wiem. Ocenią to czytelnicy.

Z Ewą Madeyską rozmawiała Magdalena Smęder