Ireneusz Kania, szaleniec Boży

18.09.2020

Trudno w to uwierzyć, ale Ireneusz Kania, nasz przyjaciel i współpracownik, 19 września kończy osiemdziesiąt lat! Trudno uwierzyć, pamiętając, jak jeszcze niedawno Pan Ireneusz codziennie bladym świtem – a może wciąż można go tam ujrzeć? – biegał nad Wisłą w stronę kopca Kościuszki. Trudno uwierzyć, pamiętając, jak od niechcenia wspominał niekiedy o swoich sportowych sukcesach, w czasach młodości uprawiał bowiem kulturystykę. Nie został jednak mistrzem ,,rozkroku i przykucania”, by przywołać znany wiersz Wisławy Szymborskiej Konkurs piękności męskiej. Mistrzostwo osiągnął za to w innej dyscyplinie – trudniejszej po stokroć od napinania mięśni i prezentowania swych ,,oliwnych firmamentów” (znów Szymborska) – od kilkudziesięciu lat poświęcając się sztuce translatorskiej. I nie miał w niej, nie ma i zapewne długo jeszcze nie będzie miał sobie równych. 
 
 
Ireneusz Kania przygodę translatorską zaczął niemal pół wieku temu od literatur romańskich, bo studiował romanistykę na UJ, dlatego już w latach siedemdziesiątych tłumaczył z portugalskiego i rumuńskiego. Na tym jednak nie poprzestał i rychło zabłysnął jako poliglota, swobodnie i z finezją tłumacząc poezje, powieści, traktaty naukowe z literatury francuskiej, angielskiej, niemieckiej, szwedzkiej, rosyjskiej, włoskiej, z greki starożytnej i nowożytnej, ba, nawet z hebrajskiego i sanskrytu, bo Pan Ireneusz jest wybitnym znawcą buddyzmu i żydowskiej kabały. Gdy ktoś się dziwi, jak można znać tyle języków, odpowiada, że to żadna sztuka, bo jeśli opanuje się kilka, następne są już fraszką. 
By spisać tytuły wszystkich jego dokonań translatorskich, nie starczyłoby wołowej skóry, wspomnijmy tylko, że Pan Ireneusz ofiarował nam dzieła rosyjskiego myśliciela Wasilija Rozanowa i rumuńskiego filozofa Emila Ciorana, spolszczył powieści Mircei Eliadego, przełożył z hebrajskiego Księgę Zohar, z tybetańskiego zaś Księgę umarłych, tłumaczył Umberto Eco, poezje Konstandinosa Kawafisa, a nawet francuskie czy hiszpańskie teksty Witolda Gombrowicza. W sumie poszczycić się może przekładami ponad stu tytułów fundamentalnych dla kultury oraz duchowości europejskiej i azjatyckiej, chrześcijańskiej, buddyjskiej i żydowskiej, często opatrując je komentarzem i posłowiem, bo jest nie tylko świetnym tłumaczem, ale i erudytą, i wyśmienitym eseistą. 
 
 
A jakby tego było mało, zanim poświęcił się wyłącznie sztuce przekładu, okazał się także świetnym redaktorem, redaktorskie szlify zdobywając w Wydawnictwie Literackim, w którym pojawił się w 1975 roku. I choć przepracował na Długiej zaledwie sześć lat, dotąd pozostaje w naszej pamięci jako jeden z filarów redakcji przekładów, bo pełnił w niej rolę zastępcy kierownika i odpowiadał między innymi za literaturę iberyjską i iberoamerykańską, na punkcie której w latach siedemdziesiątych i osiemdziesiątych oszalała cała Polska, w czym spora zasługa dzisiejszego Jubilata. 
 
 
Za swoje przekłady Ireneusz Kania był wielokrotnie honorowany najbardziej prestiżowymi nagrodami dla tłumaczy, dość wspomnieć nagrodę ,,Literatury na Świecie” czy nagrodę Polskiego Pen Clubu, ale chyba największym laurem dla człowieka pióra jest zawsze wdzięczność czytelników, a polscy czytelnicy mają za co być Panu Ireneuszowi wdzięczni. Z całą zaś pewnością do tych wdzięcznych dłużników należy także Wydawnictwo Literackie, z którym Pan Ireneusz ciągle współpracuje. 
Nasz przyjaciel jest przy tym przenikliwym obserwatorem zmian cywilizacyjnych zachodzących w kulturze, towarzyszy mu przekonanie, iż właśnie dokonuje się niewyobrażalny regres kulturowy i z dnia na dzień przybywa ludzi niezdolnych do nawiązania kontaktu z wielką tradycją europejską. ,,Po co więc – pytał niedawno na łamach miesięcznika ,,Znak” – i dla kogo ambitny tłumacz miałby imać się morderczego wszak nieraz, a zawsze licho płatnego trudu sporządzania nowych przekładów wielkich dzieł literatury światowej (…), skoro krąg ich czytelników raczej będzie się w przyszłości kurczył, niż powiększał?”. To pytanie od lat spędza mu sen z powiek, ale Pan Ireneusz wciąż wierzy, ,,że plemię szaleńców Bożych, jakimi są obecnie tłumacze wielkiej literatury, nie wymrze do szczętu i że w jakiejś niszy przetrwa również garść amatorów ich trudu”. 
 
 
Panie Ireneuszu, w dniu Pańskich urodzin życzymy Panu zdrowia i by Pan trwał w swoim szaleństwie Bożym, obdarowując amatorów Pańskiego trudu kolejnymi świetnymi tłumaczeniami. Może jest jeszcze jakiś język, z którego Pan dotąd nie przekładał i w którym kryją się nieznane nam jeszcze arcydzieła?